Książki Pernilli Stelfelt są charakterystyczne. Wprost wyjaśnia rzeczy trudne, przy których rodzice mogą się nieźle zamotać. O życiu i śmierci już czytaliśmy, przyszedł czas na tolerancję. Podobno wszyscy szwedzcy trzecioklasiści (w 2012r) dostali tą książkę w prezencie. Słusznie.
Autorka jak zwykle wprost i w najprostszy możliwy sposób wyjaśnia, o co chodzi. Tak że nawet Mały Superbohater zrozumiał większość. Dziecko Kwiat w ogóle nie miała problemów.
Mam
wrażenie, że temat z tych, w których najpierw trzeba dzieciom
wytłumaczyć, że w ogóle istnieje problem, a potem... że go jednak nie
ma.
A chodzi po prostu o to, że ludzie się różną. Widocznie i niewydocznie. Inaczej myślą, mówią, poruszają się.
I warto się cieszyć tą różnorodnością. Mało tego: nie wszystko trzeba
tolerować, niektórym rzeczom warto się przeciwstawić. Nie jest to nudny
pean na cześć tolerancji ani przeciw niej. Za to całkiem fajny wstęp do
adekwatnego i asertywnego traktowania innych.
Układ książki w formie pozornego chaosu tworzy fajną chmurę myśli, zmiksowanych tekstów, ilustracji, "chmurek" i przemyśleń. Nie trzeba trzymać się kolejności. Rzeczy ważne widać lepiej, a ich rozwinięcie można doczytać.
"Nie wolno wyrzucać własnego JA do śmietnika"
Czasem myślę, że tej książki dorośli powinni nauczyć się na pamięć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz