Bo wiecie, fajnie jest mieć czytające dzieci. Taki 3latek jak machnie "bodaj byś sczezł" albo plunie "pluralizacją idei" zależnie od pokazanej kolorowej książeczki dla przyszłych geniuszy , robi wrażenie nie tylko na babci czy cioci, ale też na przypadkowych tłumach na grupie "ach jak przyjemnie być mamą takiego cudownego bobaska". No albo jakiejś podobnej.
No więc jedziemy po kolei: Doman od 3 miesiąca, zestawik po ponad 100 zł, co tam. Cieszyńska. 200 za paczuszkę. A może jeszcze Majchrzak? Czerska? "Poczytam Ci mamo"? 101 kroków? Jakieś inne? W sumie dzieć powinien nam czytać zanim pójdzie do przedszkola. Mamy +50 do reputacji + 50 do wrażenia na przedszkolankach+ 30 do zazdrości innych.
Ale dzieci są różne. Mogą mieć nasze zabiegi głęboko gdzieś i w kółko zajmować się tylko... nie wiem graniem w szachy, rozwiazywaniem równań różniczkowych, i innymi takimi badurami. Co wtedy? Czy całe nadzieje na
Przeciętny dzieć ma naprawdę dużo roboty. Musi biegać w kółko, przewracać sie czasem, włazić gdzie nie chcemy, rozsypywać mąkę. drzeć i zjadać papier toaletowy (genialny dla rozwoju koncentracji, orientacji przestrzennej, małej motoryki, w ogóle dzieć w wieku 0,6-3 powinien mieć stały dostęp do papieru toaletowego), ciągnąć za ogon kota, bazgrać po ścianie, gadać kompletne głupoty i wrzeszczeć o to, że ktoś nacisnął klamkę pierwszy. To naprawdę dużo pracy i dużo zadań rozwojowych. Można mu jeszcze wcisnąć angielski Helen Doron (w trudniejszych przypadkach przestać mówić po polsku samemu), basen, zajecia plastyczne i skrzypce metodą Suzuki (to tylko w przypadku głuchych rodziców sie sprawdzi). A że czas i moment rozwoju jest jeden i się nie powtórzy, to zajęcia zmniejszają czas dziecka na jego prawdziwe zadania rozwojowe (papier toaletowy i kota), w których żmudnie uczy się siebie i samodzielnie odkrywa swoje mozliwosci i ograniczenia.
Dzieć w grupie innych podobnych sobie indywiduów ma podobnie dużo zajęć. I podobnie długo, nieprzerwanie i bez zniechęcenia uczy sie relacji społecznych. Zajęcia z panią od czegośtam zabierają mu czas. Mogą być fajne, lubiane itp. I też nie mam nic przeciwko nim jeśli nie są za często, ale to nic nie zmienia. Zabierają czas, który dzieć mógłby poświecić na badanie społecznych skutków własnych decyzji, własnych możliwości wpływania na innych i ich ograniczeń (jak go zdzielę samochodzikiem to mi pewnie odda klockiem).
A wszystkie te dodatki są przecież świetnie udokumentowane. Jak doskonały wpływ na rozwój ma angielski, bum bum rurki, czytanie, dziennikarstwo, edukacja wczesna, flażolet, gra w szachy, hippika, informatyka, jazda na nartach, karate, liczenia, łucznictwo, malowanie, nauczanie fortepianu, obozy przetrwania, pływanie, rysowanie, skrzypce, teatr, uprawianie sztuk walki, wędrówki krajoznawcze, zuchy...
Problem jest z czasem (i kasą oczywiście). Bo te wszystkie zajęcia przynoszą dobry efekt same, pojedynczo, jak dzieć ma duuużo czasu na życie.
Z Dzieckiem Kwiat przerobiłam dużo metod czytania (pierwsze dziecko to dziecko eksperymentalne), a dzięki temu ze ona była naprawdę niezainteresowana, a ja uparta tylko trochę, to teraz uczy się w szkole metodą prymitywną - głoskową i wchodzi jej dużo lepiej niż jak ja próbowałam cokolwiek robić sama. A jest jeszcze Mały Superbohater, którego olałam w temacie, a okazuje się, ze daje radę przeczytać krótkie słowa sam składając litery do kupy. 2 dzieci to nie statystyka, nawet nie badanie porównawcze. Nie twierdzę, ze dzieci olane czytają, albo ze metody nic nie dają i można je wywalić do kosza. Ale mam swój sposób dzięki temu.
Nic nie gwarantuje. Chcecie mieć pewność, sięgnijcie po te dużo bardziej entuzjastyczne metody.