Książka opowiada po kolei o:
- Marii Skłodowskiej-Currie - Dziecko Kwiat stwierdziła, że ona się na fizyce zna.
- Coco Chanel Drugie miejsce Dziecka Kwiat. Albo pierwsze ex aequo. Rysowała sukienki wg. jej projektów, nawet od babci swoje szablony z ciuchami ściągnęła.
- Agathy Christy - nie wiamy dlaczego nie została tym detektywem na prawdę, tylko pisała ksiażki.
- Edith Piaf - to było ciekawe opowiadanie. Nie wiadomo czemu Edith śpiewała, skoro to sie tak skończyło z jej rodzicami. No i babcia, która ją wychowywała, prowadziła również dom publiczny. Dzięki czemu Dziecko Kwiat poznało kilka nowych wyrazów. Kształcenie górą. Wrażliwców uspokoję, bo nie jest o tym napisane nic wprost, więc jak się nie pogada z dzieckiem to prawdopodobnie nie będzie się zastanawiać.
- Audrey Hepburn - zdecydowane miejsce pierwsze. Tańczyła w balecie. Była prawie księżniczką. Jeździła na rowerze z wiadomościami dla ruchu oporu. Zastanawiam się jak przebrać Dziecko Kwiat za Audrey na bal przebierańców....
I ilustracje nam się podobały. Takie były nieoczywiste i delikatne i do pomyślenia.
Byłoby naprawdę świetnie gdyby nie ta religijność. Święty Wawrzyniec naprawdę był zbędny. Brak świętej Tereski może rozbiłby trochę fabułę, ale autorka poradziłaby sobie bez niej. Naprawdę osobiście bez większych przeszkód tłumaczę paskudom różne rzeczy. Np. nowenna, pielgrzymka itp. tylko po co to moim ateistycznym dzieciom? Jeszcze trzeba jakoś wybrnąć z tych jakże katolickich wniosków.
Podsumowując - książkę Aleksandry Polewskiej ciekawie się czytało, sama się dużo dowiedziałam, bo o ile o życiu Marii Skłodowskiej Curie raczej wiemy dużo, to reszta z życiorysów małych wielkich kobietek dla mnie też była częściowo nowością. Cieszę się, że mamy ją w bibliotece, ale o ile Dziecko Kwiat nie bedzie bardzo nalegać to nie kupię jej żeby mieć na półce. Bo chociaż feministyczna i inspirująca, to za mało bezbożna.