niedziela, 3 stycznia 2016

Matematyka ambitnie

Książka na swoich kartonowych stronach z okienkami wprowadza dzieci w podstawy dodawania i odejmowania na jabłuszkach... Taki żart, oczywiście, że nie. "Niesamowita matma"Jonathana Littona jest niesamowita i nie ma w niej jabłuszek ani dodawania i odejmowania do 10.
Za to są: liczby kwadratowe i trójkątne, liczby pierwsze, potęgowanie, pierwiastki, statystyka, rachunek prawdopodobieństwa, złoty prostokąt, ciągi, np. ślimak Fibonacciego, trójkąt Pascala i jeszcze dużo, dużo więcej.
Wszystko w genialnych ilustracjach Thomasa Flinthama (tego od "Labiryntów nie z tej ziemi"). On ma taką fajną umiejętność - ze wszystkiego potrafi zrobić wciągającą historyjkę.

"Niesamowitą matmę" czyta się rękami. Okienka, pop-art, koło fortuny, bryły. Dzieciska są bardzo interaktywne w kontakcie z książką (bo nie uważam, że książka taka analogowa, w ogóle może być interaktywna ani, że to jest jej cel nadrzędny).  To dość uciążliwe. Ilość pytań ze standardowych 5/minutę wzrasta do ok. 30/min, co znacznie utrudnia czytanie.

Książki popularnonaukowe dla dzieci ogólnie można podzielić na dwie kategorie.
W pierwszej są książki, które tłumaczą czytelnikom wiedzę, uczą czegoś. Dużej części tej kategorii wolę unikać, chociaż zdarzają się fajne pozycje.
Druga kategoria to książki pisane przez kogoś, kto się daną dziedziną interesuje i chce o tym opowiedzieć. Nie mają na celu wkładania czytelnikom wiedzy do głowy, ale mają dużą szansę wciągnąć go w świat danej dziedziny wiedzy. "Niesamowita matma" należy właśnie do tej kategorii. Pokazuje, co w matematyce jest ciekawe, co i gdzie można zastosować, ma idealny stosunek abstrakcyjnych pojęć do rzeczywistych przykładów. To podejście jest ściśle związane z szacunkiem dla czytelnika, również małego i jego wiedzy, traktowaniem go jako kompetentnego partnera do rozmowy i nie robieniem z niego idioty, jak to się zdarza dość często w książkach z pierwszej kategorii.

Niby ani Dziecko Kwiat (trochę więcej niż 8 lat) ani Mały Superbohater (4,5) ani pewnie żaden przeciętny uczeń gimnazjum (maTka w sumie też nie), nie będą szaleć na wzorach rachunku prawdopodobieństwa, przynajmniej nie od razu, ale też mogą się dowiedzieć, że to jest po prostu fajne.


Podsumowując. Książka tak mi się podobała, że aż mam ją w planach zakupowych, mimo że w bibliotece są w tej chwili 3 sztuki nie wiedzieć czemu każda na innej półce (możliwe, że dokupili jak zaczął lecieć trzeci miesiąc naszego przetrzymywania). Dziecko Kwiat rzeczywiście trochę zaczęła widzieć różne matematyczne rzeczy, to układanie liczb w kwadraty i trójkąty bardzo jej się podobało, o liczbach pierwszych, właśnie prawdopodobieństwie i Fibonaccim na szyszce rozmawiałyśmy w sumie długo po przeczytaniu książki, do tej pory się zdarza, więc można przyjąć, że matma robi wrażenia. Mały Superbohater też troche zaczął o ułamkach wiedzieć więcej, ale nie wiem czy, to wina książki, klocków lego, czy realnej pizzy z szynką.

Przypomnę jeszcze, że dawno dawno temu pisałam juz o jednej sympatycznej matematycznej ksiażce z brodą "Geometrii dla najmłodszych".



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz